Powrót

Rząd vs opozycja. Kto komunikacyjnie wygrywa po pierwszej fazie kryzysu?

Opozycja nie ma dobrego czasu. Kilka tygodni temu była w ofensywie. 29 lutego zorganizowała dwie konwencje – Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Władysława Kosiniaka-Kamysza. Poszedł z nich jasny sygnał: odrobiliśmy zadanie domowe, mamy zasoby (finansowe, ludzkie i komunikacyjne), potrafimy narzucić agendę, zainteresować opinię publiczną nowymi postaciami. Jesteśmy gotowi na kampanię prezydencką, która może być nieprzewidywalna. W tle, na biurku prezydenta, leżała ustawa, dająca mediom publicznym 2 miliardy złotych. Nakreślenie alternatywy – Kurski albo onkologia – było jednym z bardziej zręcznych ruchów, jakie opozycja wykonała od 2015 roku. Koronawirus zmienił zasady gry. Pozwolił odzyskać władzy przewagę w budowaniu dyskursu i byciu punktem odniesienia dla całej debaty publicznej. Zepchnął na dalszy plan wszystkie niewygodne dla niej tematy.

INFLACJA W KOMUNIKOWANIU ZAGROŻEŃ I OBIETNIC

Jeśli jeszcze na początku epidemii można było przypuszczać, że jej pierwsza faza będzie dla obozu rządzącego krytycznym testem, po którym opozycja przejmie inicjatywę, to poprzedni tydzień wszystkie te wątpliwości rozwiał. MKB już na samym wstępie popełniła błąd. Agresywne wezwania do ujawniania przez rząd pierwszych przypadków koronawirusa potęgowały wrażenie, jakby Koalicja Obywatelska naprawdę wręcz liczyła na to, że epidemia przyjdzie i szybko się rozwinie. Inflacja w komunikowaniu zagrożeń, budowaniu napięcia, brak zostawiania sobie przestrzeni do ewentualnego zaostrzenia komunikacji w momencie, kiedy sytuacja będzie tego wymagała. Opozycja przerabiała to już wiele razy, ale nie wyciągnęła z tego odpowiednich wniosków. Ten ton w momencie, kiedy jako społeczeństwo dopiero wchodziliśmy w tryb epidemiczny i poszukiwaliśmy rzetelnej wiedzy na temat wirusa, wyraźnie kontrastował z konferencjami Łukasza Szumowskiego. Pełnymi liczb i prostych, wyważonych komunikatów. Potem przyszedł czas na inflację obietnic – powszechnego dostępu do testów czy bardzo daleko idących zmian w procedowanej tarczy antykryzysowej. O ile liczby wskazują, że rzeczywiście jesteśmy w ogonie Europy jeśli chodzi o testowanie, to tego typu deklaracje – kiedy się je zderzy z prostymi zaleceniami WHO – nie brzmiały wiarygodnie. Dopełnieniem braku konsekwencji był poprzedni tydzień. Kłótnie opozycji i finalne wezwanie do bojkotu wyborów były mało zrozumiałe nawet dla najbardziej wytrawnych obserwatorów sceny politycznej.

BRAK ALTERNATYWNEJ OPOWIEŚCI O EPIDEMII

Próba stworzenia jakiekolwiek alternatywnej opowieści o zarządzaniu skutkami epidemii pojawiła się dopiero na etapie wprowadzania senackich poprawek tarczy antykryzysowej. Sejm jednak ekspresowo je odrzucił i zogniskował zainteresowanie mediów wokół projektu upowszechnienia głosowania korespondencyjnego. Opozycja znowu musiała zachowywać się reaktywnie. Rząd oczywiście od samego początku miał wszystkie atuty po swojej stronie. Obserwowanie wzrostu poparcia i poziomu aprobaty dla działań władzy w obliczu zagrożeń, jest udokumentowane i powszechnie znane w naukach politycznych. PiS dodał do niego jeszcze jeden aspekt. Przez wiele lat zacierał granice między partią i państwem. Utożsamiał je ze sobą, potęgując wrażenie, że jakakolwiek krytyka działań obozu rządzącego godzi w atrybuty państwowości. Z tych obserwacji trzeba było jednak wyciągnąć wnioski, a nie iść im na przekór.

DOBRZE ZDEFINIOWANE POLE GRY

Rząd dobrze poradził sobie z pierwszą fazą kryzysu, bo od początku jasno zdefiniował pole gry. „ Zależy nam zduszeniu koronawirusa w zarodku. Nie działamy według liberalnego scenariusza brytyjskiego, który zakładał zarażenie dużej społeczeństwa i tym samym wzrost jego odporności. Od początku wprowadzamy bardzo daleko idące restrykcje. Systematycznie zwiększamy ich zakres. Dzięki mediom publicznym i wychodzeniu poza bańki komunikacyjne (wywiad premiera Morawieckiego z youtuberem Blowkiem czy pojawienie się prezydenta Dudy na Tik Toku) budujemy organiczne poparcie dla naszych decyzji. W nieskończoność powtarzamy, że tarcza antykryzysowa realnie pomoże polskim przedsiębiorcom. Co więcej, nie miała precedensu w historii naszego kraju, a możemy sobie na nią pozwolić ze względu na to, że dobrze rządziliśmy krajem. ” Wskutek tego badania w zdecydowanej większości wskazują dziś, że działania podjęte przez rząd są oceniane dobrze.

NAJTRUDNIEJSZE PRZED RZĄDEM

W związku z tym, że gospodarcze skutki epidemii dopiero zaczniemy obserwować, ciężko dzisiaj jednoznacznie prognozować, jak kryzys w dłuższej perspektywie wpłynie na poparcie dla zjednoczonej prawicy. Być może za chwilę liczba zachorowań przekroczy granicę, w której system ochrony zdrowia jeszcze względnie radzi sobie z epidemią. Być może za kilka dni fatalne zaopatrzenie wielu szpitali (to fakt, z którym ciężko polemizować nawet rządowi) stanie się widoczne jeszcze bardziej. Na pewno zmaleje za chwilę społeczna akceptacja dla zbiorowej kwarantanny i kolejnych obostrzeń. Wzrośnie bezrobocie i w sposób odczuwalny zmieni się poziom życia milionów Polaków. Momentalne wygaszenie państwa i komunikacja takiego “projektu” były prostsze niż to, co czeka rząd w kolejnym etapie zarządzanie epidemią. Na pewno nie będzie mu sprzyjał coraz większy wewnętrzny rozdźwięk w ocenie możliwości zorganizowania wyborów prezydenckich w ich konstytucyjnym terminie. O ile cicha większość społeczeństwa zrozumiała konieczność pozostania w domu i izolacji, to dysonans między komunikatami “zostań w domu” i “idź na wybory” – wraz ze wzrostem liczby zachorowań i zgonów – dla tej samej większości będzie z każdym kolejnym dniem coraz mniej akceptowalny. Chyba, że Jarosławowi Kaczyńskiemu znowu uda się złamać kark koalicjantowi, na pięć tygodni przez wyborami przeforsuje głosowanie korespondencyjne, a przy okazji tego wszystkiego nie doprowadzi do upadku rządu.